Misyjny szlak bez granic
Wtorkowy poranek trzynastego sierpnia to dzień, gdy wyruszyliśmy w świat przepełnieni nadzieją, ciekawością ale także i obawami. Ruszyliśmy w nieznane, by dzielić się sobą ze światem. Nasza boliwijska grupa wolontariuszy składa się z 6 osób. Michał, wraz z przebywającym już na miejscu Konradem, został przydzielony do placówki w Kami, gdzie będzie pracować z chłopcami w szkole technicznej, Agatka i Kasia będą pomagać siostrom Albertynkom w Domu Samotnej Matki w Cochabambie, a ja z Darią zostałyśmy posłane do Tupizy, gdzie będziemy pomagały siostrom Służebniczkom Dębickim w Domu Dziecka ;). Punkt startu to Kraków i Poznań, pierwszy przystanek – Monachium, gdzie już całą grupą mogliśmy ruszyć na podbój Madrytu. Jak się okazało, to Madryt podbił nas … Wystarczyło 10 godzin oczekiwania na kolejny lot, by poczuć zmęczenie. Nie ma jednak tego złego, co by na dobre nie wyszło. Dzięki temu smacznie przespaliśmy naszą podróż nad Atlantykiem. W planach była integracyjna gra w UNO, realiami okazały się koc i poduszka. Ten bogaty w doświadczenia i emocje lot rozpoczął się o 6 rano w naszych ukochanych polskich miastach a zakończył o 4 w Cochabambie, gdzie na lotnisku oczekiwali na nas nasi polscy misjonarze. Jeśli myślicie, że po tym wszystkim zaprzyjaźniliśmy się z łóżkiem i cieplutką kołdrą, to grubo się mylicie…
Zainteresowanych zapraszam do śledzenia wpisów. Ile ich będzie… któż to wie?
Tak wiele determinantów: czas, wena i dostęp do Internetu. Tak czy siak pozostajemy w mentalnej łączności.
P.S.Zastanawialiście się kiedyś nad tym, że przyjęty czas rozpoczęcia naszych misji jest identyfikowany z czasem wylotu z Polski? Nic bardziej mylnego. Ta misja zaczęła się znacznie wcześniej. W naszych sercach, w naszych decyzjach, w naszych parafiach. Wśród bliskich nam ludzi ale także i tych, których poznaliśmy przy okazji świadectw w trakcie niedziel misyjnych. To ziarno zostało rzucone już dawno temu, teraz pragniemy, by wzrastało…
Błogosławionego dnia!